"Nie, nie zażywam narkotyków, zażywam książki"
Ingeborg Bachmann

wtorek, 25 lutego 2014

A tak mnie natchło. Dźwięki, urodzinki i świnki:)

A tak mnie natchło znienacka (bo z nacka to już nie to)  by tu zajrzeć i łapię ten moment zanim mi ućknie. Szybko! 
Co ja to chciałam tak na szybko. Żyję, mam się dobrze, acz bez szału. Za mną kolejne urodziny (i bloga też o czym zapomniałam-dość symptomatyczne), oraz wyprawa babska do Wrocka. Spotkałam się tam z naszą blogową Mag i spędziłyśmy razem dwa wieczory taneczne. Milusio! Wyprawa z babami, to babskie musiały być plotki, kawki, obiadki, zakupy i seans w kinie iście babski. Sama bym na ten film nie poszła, ale w takim radosnym gronie czemu nie. I bawiłyśmy się świetnie. Niezobowiązujący, lekki filmik z REWELACYJNĄ muzą. Dla samych dźwięków warto wybrać się do kina. To ta polska muza mniej znana szerszej publiczności niesie "Faceta (nie)potrzebnego od zaraz"(wątek z Edgarem Keretem dla mnie najsmakowitszy!)




To najbardziej znany numer wykorzystany w filmie. A i jeszcze z rozpoznawalnych pojawił się FISMOLL i jego "Let's Play Birds".




Wspominam o tym filmie także dlatego, bo dzięki niemu i muzyce towarzyszącej obrazom przypomniałam sobie o dźwiękach, które zaczęłam odkrywać, ale coś mnie rozproszyło. Ale na szczęście dobre jeśli ma przyjść, to przyjdzie. 
Jestem od kilku dniu absolutnie obezwładniona polskim duetem REBEKA




Słucham tego numeru (zwłaszcza) namiętnie po kilka razy z rzędu. Wracam z nim na uszach z pracy do domu (mogłabym tak iść i iść), gotuje jaglankę i szuram się po kuchni.  
Rebeka w rankingu Gazety Wyborczej najlepszych płyt minionego roku zajęła pierwsze miejsce! I jak sobie pomyślę, że 7.12.2013 w ZG w nowo otwartej knajpie grał KAMP supportowany właśnie przez rzeczony duet, a my o tym wydarzeniu dowiedzieliśmy dzień po, to szlag mnie jasny trafia! Żadnych plakatów na mieście. Tylko info na fejsie. My dzień wcześniej zaliczyliśmy gorzowską przygodę z Domowymi Melodiami, więc na drugi dzień nawet nie odpalaliśmy kompów. Gdyby nie facebook i fakt, że któryś ze znajomych umieścił info, że był na takim koncercie nie wiedziałabym nawet o tym. I serce by mnie bolało:)




Na fali doszła także polska BOKKA. Wymieniałyśmy się z babami wrażeniami z odkryć i podzieliłam się mym zachwytem nad BOKKĄ i kilka dni później dostałam od koleżanki płytkę. Baardzo dobra! 


I bardziej taneczne "Reason" 



 i transowe 




No jestem pod ogromnym wrażeniem!

Co jeszcze? Acha od jakiegoś czasu tkwię w szponach duńskiego serialu politycznego BORGEN  (polski tytuł 'RZĄD"). Pewnie gdyby nie Ale kino nie trafiłabym na niego (albo nie wybrała z bogatej oferty). Ale na szczęście Ale kino uraczyło mnie zmasowanymi powtórkami. W poniedziałek chyba z trzy tygodnie temu o 17.40 zobaczyłam, że będzie pierwszy odcinek, akurat był czas i zasiadłam. Myślę sobie zobaczę, najwyżej sobie odpuszczę. Przez pierwsze minuty oglądałam dość nieuważnie, jednym okiem gapiąc się w kompa, ale już chwilę później oglądałam coraz uważniej, coraz wygodniej usadzając siebie na kanapie i odsuwając od laptopa. Już w drugim odcinku byłam wpadnięta! Ale kino zrobiło mi tą przyjemność, że na następne dwa odcinki nie musiałam czekać długo, bo tylko 24h. Cztery dni w tygodniu (z przerwą w środę, po dwa odcinki-gratka!).


Tym sposobem pozostały do oglądnięcia ostatnie odcinki drugiego sezonu. W tym tygodniu muszę się posiłkować chomikiem, bo mam drugą zmianę w pracy i nie dam rady. Minus jest taki, że muszę za każdy odcinek płacić 3 złote. Ale ten serial jest tego wart! Losy duńskiej pani premier, która jest główną bohaterką leżą mi na sercu. Wokół pani premier kręci się zawodowo jej spin doctor, który ukrywa tajemnicę, dziennikarka powiązana ze spin doctorem. Pani premier ma cudownego męża i dwójkę dzieci. W pierwszym odcinku poznajemy ich wszystkich. Pani premier nie jest jeszcze panią premier, ale my już wiemy, że nią zostanie i że życie rodziny bardzo się zmieni. Odcinki wiadomo bywają nierówne. Jeden jest taki, że zbieram szczękę z podłogi (to te, w których jest więcej wątków prywatnych z życia bohaterów, a mniej polityki), a następny po prostu jest. Dzieję się tak wtedy kiedy proporcję się odwrócą na rzecz wątków politycznych. 
Mimo pewnych nierówności bardzo polecam. 


Minął już tydzień prawie od urodzin a do mnie spływają nadal prezenty. Dziś przybyły do mnie ostatnie. Pierwsi obdarowali mnie koledzy z pracy. Rano przywitało mnie małe przyjęcie i książkowy prezencik. Rany jakich ja mam tam fantastycznych ludków!


Potem małżonek po pysznym obiadku w greckiej w domu przywitał mnie stooo laaaat z filmu "Rejs" (to najlepsze sto lat na świecie!), na środku stołu stał kwiat w doniczce (nazwany Rozalią) za łapki nad kwiatem trzymały się zwierzęta domowe nieożywione Kermit i lisek Kurt (pamiętacie tego nieprzytomnego zwierza o bystrym spojrzeniu?) a obok leżały prezenciki. Między innymi płytka:






Potem nadeszły następne prezenty. Oto one w pełnej krasie:


I ostatnie ogłoszenie parafialne. Mamy nowy sprzęt domowy. Kuchenny robot, a właściwie urządzenie wszystko robiące. Robi soki, koktajle, kruszy orzechy, sieka, ściera i kroi w słupki. Szkoda, że jeszcze nie tańczy i nie śpiewa. A i sam się nie myję. Kosztowało to to fortunę, ale postanowiliśmy iść za impulsem i zadbać trochę bardziej o zdrowie (jaglanka siedzi w garze), bo gdybyśmy się zaczęli nad tym zastanawiać to nic by z tego nie wyszło. Mam nadzieję, że nam ten szał nie przejdzie i mąż będzie mnie witał rano świeżo zrobionym sokiem. Tak to on jest specem od tego sprzętu. Ja ochoczo spożywam:)




Znaleźliśmy filmik objaśniający w wersji rosyjskiej i bawi nas on niezmiernie. Zapomniałam, że takie roboty z poprzedniej epoki nazywano kombajnami. A sokowirówka to sokowyżymałka! Rozkłada mnie to na części pierwsze:))))

A nie. To jest ostatnie ogłoszenie parafialne. Mamy w domu nowego mieszkańca nieożywionego- świnkę skarbonkę Agusie, którą karmię CODZIENNIE! monetą. Staram się pięciozłotową, ale czasem zdarza mi się dać jej mniej jedzonka. Ale robię to dzień w dzień. Męża to nie bawi (mnie i owszem) i tylko czasem jej coś wrzuci do brzuszka, ale wtedy to jest już papierek. Także mamy podział. Zarabiający mniej karmi monetami, a więcej papierkami. I sprawiedliwie!:) Agusia zbiera na wakacje (wiadomo, że na część). 


No to tyle kochani papapapapa!!

niedziela, 26 stycznia 2014

Skrót wydarzeń roku 2013. O Literackim Sopocie, tropach i pewnej przebieranej imprezie:)

Łatwo robić podsumowania dotyczące książek, filmu czy muzyki gorzej wychodzą mi podsumowania osobiste. Zabawne, że nie bardzo jest co podsumowywać. Niewiele się przez ten rok zmieniło w prywacie. Nie rozmnożyłam się, nie wybudowałam domu, nie kupiłam mieszkania, nie zmieniłam pracy (nadal na zastępstwie kolejnym zresztą), więc nihil novi sytuacja pracowa dokładnie taka sama jak dwa lata. W tej materii ani kroku do przodu. I w innych też. Nie przeszłam przemiany, nie wprowadziłam zmian żadnych. Constans.  Z drugiej jednak strony nie wydarzyło się w minionym roku nic złego, ani strasznego. Nie ma wielkich zysków, ale też i strat. Z jednej strony złość na sytuację w pracy, że kolejne zastępstwo, z drugiej świadomość, że gdyby nie opcja zastępstwa to od września w wyniku zwolnień mogłabym być już bez pracy.   A tak to niefortunne zastępstwo jest moją ochroną Prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw było wysokie.
W rezultacie to był  miły, spokojny rok. Firma męża jakoś hula, nie odczuwamy różnicy. Można to uznać za mężowski sukces. Pieniędzy ze spadku też jeszcze trochę jest (mogą sobie wędrować na konto firmowe  i na oszczędnościowe w zależności od potrzeb). Jest jakiś tam kapitał, którym można operować i w razie gorszego miesiąca dziurę załatać. To też można uznać za sukces, że te pieniądze po dwóch latach nadal są. W zanikającej formie, ale są. Dzięki nim możemy sobie żyć fajnie i godnie. Nie musimy odmawiać sobie przyjemności typu dobre jedzonko w knajpie, kino, czy co jakiś czas wyjazd. Szkoda oczywiście, że ta swoboda nie wynika z tego, że oboje pracujemy i nas stać. Tak zupełnie po ludzku stać. Mam smutną świadomość tego, że w momencie kiedy się te oszczędności skończą z jakiś przyczyn nagłych bądź w wyniku codziennego życia będziemy dziadować (na to wygląda). Skończy się poczucie wolności i godności. Będziemy żyć tak jak niektóre osoby z mojej pracy, które w kinie kiedy były nie pamiętają i dwa razy się zastanowią czy mogą sobie pozwolić na kupno dużego Kubusia. Nie żartuje. Taką rozmowę odbyłam kiedyś z koleżanką. Osłabiło mnie znacznie. Ja wiem, że godzimy się pracować za najniższą krajową i że mamy takie życie na jakie sobie pozwalamy, ale biorąc pod uwagę finanse to nikt by nie pracował w bibliotece. Nie czuje się gorsza,  że pracuje tam i nie rozumiem dlaczego nie byłoby mi dane wyżyć za moją samodzielną pensje. Ech o tym już kiedyś pisałam. Nie ma co!! Przejdźmy do przyjemnych aspektów roku.

Jeśli chodzi o wydarzenia wszelakie godne odnotowania to było bogato. Tak o tym się fajniej piszę, jest się czym dzielić. Pierwsze ważne wydarzenie to wspomniany przeze mnie w podsumowaniu muzycznym koncert Jaromirka Nohavicy. Traktuje je jako wydarzenie muzyczne, oraz jako wydarzenie samo w sobie także podróżnicze. Nie ma nic lepszego jak wyjazd na koncert. Sama podróż autkiem jest już radością. Plus spotkanie z Mag i spędzony cudnie czas także przed koncertem. Okres letni zaczął się wyśmienicie zatem.

Z nadejściem lipca miałam przed sobą dwa miesiące oczekiwania na urlop. Ale od czego są weekendy i bliskie piękne okolice. Wyprawa pod namioty do Łagowa, o którym Wam pisałam  TUTAJ tym razem ociekającego słońcem. Odkrycie na nowo uroków namiotowego życia i decyzja już 100 procentowa, że do Chorwacji tylko pod namiot! Przygotowania trasy trwały długo. Cudowny to był czas oczekiwania i planowania.
Do tego miałam więcej urlopu niż koledzy i koleżanki (zupełnie odwrotnie niż w tym nowym roku kiedy to z powodu zastępstwa za inną osobę, znów tak samo jak dwa lata temu muszę sobie dni urlopowe uzbierać miesiąc po miesiącu). Widać sprawiedliwość być musi.
Minął miesiąc lipiec nadszedł sierpień i w połowie miesiąca pierwszy mały urlopik. Wyjazd na ślub do znajomych w stolicy. Boska impreza i boskie spotkanie. O tym TUTAJ  (Przeczytałam ten obficie okraszony słowami post i bardzo się ubawiłam i rozczuliłam!) I druga część wyprawy. Powrót z Warszawy przez Trójmiasto. Bo czemu nie jeśli i tak musieliśmy wydać dużo pieniędzy na benzynę. No a w Trójmieście moc atrakcji. Pierwsza próba nowego namiotu. Cztery dni na polu namiotowym "Stogi" utwierdziły mnie w przekonaniu, że namiot to coś dla mnie! Nie spodziewałam się. Bałam się, że plecy, że robaki, że pszczoły. Eeee tam!


I ciekawostka sanitarna. Na polu były trzy rodzaje sanitariatów. Widać jak ewoluowały w tak zwanym międzyczasie. Strasznie mnie to ubawiło.


 Wcielenie numer jeden. Nie wiem jak jest w środku, nie byłam:)

Wcielenie numer dwa. Z jednej strony toalety z drugiej prysznice. Korzystaliśmy na siku w nocy:)
No i wcielenie ostatnie na wypasie. Czysto i schludnie. Duża ilość WC i pryszniców. Osobno panie i osobno panowie:)
No to tyle tematyki wydalniczo-czystościowej. Przejdźmy do kwestii istotnych:)

W sobotę 18.08 wspomniany w muzycznym podsumowaniu koncert Bobbiego McFerrina za 5 zł bilet! O działo się. A to dopiero początek, bo tak się fantastycznie złożyło, że w tych dniach naszego w Gdańsku pobytu odbywał się także Literacki Sopot!



 Na pierwszy rzut  w ramach cyklu Nominowanie do Nike spotkanie autorskie  ze Szczepanem Twardochem. 
Nie do końca zagrało mam wrażenie między pisarzem a prowadzącym spotkanie. Jakby chemii nie było. Ale i tak to było wydarzenie. (foty ze stron www. Moje zdjęcia zupełnie nie wyszły, bo ja się stresuje jak mam tak otwarcie cykać zdjęcia telefonem).



Po atrakcjach kulturalnych łazikowaliśmy po nocnym mieście zanim wrócimy na nasze Stogi. Rany jak ja kocham te wszystkie trójmiejskie miejsca. Za każdym razem jak tam jestem czuję, że to są moje miejsca na ziemi!

 A gdzie ja jestem na tym zbiorowym zdjęciu?

W dniu następnym  w ramach tego samego cyklu spotkanie z Joanną Bator, które poprowadził prof. Przemysław Czapliński. Bator mówiła ciekawie, ale to profesor był siłą napędową rozmowy. Mogłabym go słuchać i słuchać. Brakowało mi takiego bodźca intelektualnego!



W ostatni dzień pobytu w tym samym miejscu co spotkanie z Bator


 odbył się stand up Abelarda Gizy i Kacpra Rucińskiego. Ło jeju co tam się działo. Dawno się tak się śmiałam!


 I nocny spacerek plażą:)


Przeczołgałam  też w przerwach pomiędzy wydarzeniami Literackiego Sopotu małżonka po gdańskiej Oliwie, która mnie urzeka absolutnie. Mogłabym mieszkać w którejś z willi.



 Łazikowałam tropem Hannemana bohatera jednej z książek Stefana Chwina i stanęłam także przed domem na Poznańskiej, w którym mieszkał w dzieciństwie pan Stefan.
Poznańska 18. Miejsce nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia.



  Literacki  Sopot, literackie tropy. 





 





 O i nasz ulubiony Bar Mleczny na Oliwie. Pyszne obiadki, a potem deserek zakupiony w cukierni po drugiej stronie ulicy, w której mam wrażenie czas się zatrzymał wizerunkowo w czasach głębokiego PRL-u. Na szczęście słodkości nieco świeższe:)


Nasz ulubiony pan stojący i bawiący ludzkość swoją osobą na słynnym Monciaku

Pan kwiatek!

Rozbroił nas zupełnie swoją pomysłowością. Kojarzycie takie tańczące kwiatki w rytm muzyki? To on właśnie był przebrany za takiego kwiatka. Kręcił bioderkami do dźwięków muzyki i zamierał kiedy cichły. Rewelacja! (niestety filmik też sie nie chce zamieścić)
Musicie to sobie wyobrazić.
 
 Mogłabym Wam tak opowiadać i opowiadać! Właściwie to po to powstało to podsumowanie żebym mogła się z Wami podzielić skróconą relacją z pobytu w Trójmieście. 

Po powrocie do domu Artur Andrus na zielonogórskim rynku. O rany! Był boski wiadomo.Niestety filmik jest zbyt duży by go umieścić na blogu. Szkoda!

Glanki i pacyfki!!

Powrót do pracy na pięć dni. W piątek impra z ludźmi z pracy, a w poniedziałek już wyjazd do Chorwacji. 

 
  To najważniejsze wydarzenie minionego roku. Piękne było oczekiwanie na nie, planowanie, pięknie się chodziło do pracy. Podróżowanie nadaje sensu porannemu wstawaniu. Posmakowałam już drugi raz z rzędu takich wakacji i nie bardzo sobie teraz wyobrażam, że może nam się w przyszłym roku nie udać. No nic nie ma co:)

I na zakończenie kilka słów o naszej drugiej wspólnej domówce z ludźmi z pracy. Wymyśliliśmy, że będzie to impra przebierana. Siedzieliśmy na wspólnym śniadanku w pokoju socjalnym i padło na sprzęty kuchenne. Żeby było nieco łatwiej rozszerzyliśmy opcję przebraniowe na sprzęty domowe w ogóle. Ileż było zabawy z wymyślaniem i przygotowaniem strojów! Jedni wykorzystali swoje zdolności konstruktorskie i modelarskie, inni stawiali na pomysłowość. Możliwości było dużo. Zapowiedziało się dużo osób, a przyszło tylko kilka. Ale to nic i tak było świetnie! 


 Magnetofon-jamnik, tarka, mikser, telewizor Rubin i rękawica kuchenna:)


 Meblościanka jak się patrzy!



No to tyle. To był wesoły i w zasadzie beztroski rok. Pełen fajnych wydarzeń. 


piątek, 17 stycznia 2014

Podsumowanie muzyczne i koncertowe 2013:)

Od kilku lat słucham coraz mniej muzyki więcej radia. Mam takie swoje chwilę z muzyką. Uwielbiam słuchać w podróży i podczas sprzątania, najlepiej kuchni. Ale tak w ogóle to słucham intencjonalnie raczej mało. Na pewno mniej niż kiedyś. 

A czy muzycznie to był dobry rok? Chyba tak. Na pewno koncertowo to był rok wyśmienity! Na ale najpierw płyty. Nie kupuje dużo nowych płyt, nie mam takiej potrzeby by gromadzić. Znajdzie się jednak kilka ważnych tytułów. Jeśli nawet nie płyt w całości to na pewno pojedynczych perełek. Zaczniemy od tegorocznego odkrycia jakim są

DOMOWE MELODIE

Absolutna zaskoczka, także medialna. Konkretnie radiowa. O Domowych wspomniał mi kolega z pracy jeszcze zanim "Grażka" wpadła do Trójki i zrobiła wokół siebie zadymę. Potem nagle usłyszałam Domowe w Trójce, chwilę później "Grażka" opanowała na kilka tygodni pierwsze miejsce Listy Przebojów. WOW zakrzyknęłam. Tu wszystko jest na miejscu i w odpowiednich ilościach. Trochę smutno, trochę nostalgicznie, a i bywa też bardzo śmiesznie. Głos wokalistki jest czysty, delikatny i mocny jednocześnie. Ma talent dziewczyna (i do tego jest prześliczna), towarzyszący jej muzycy też znają się na graniu, ale co najważniejsze to ja mam wrażenie patrząc na nich, że mam do czynienia z kumplami z trzepaka. Z rozchichotanymi urwisami, którzy wiedzą czego chcą od życia i odważnie bez kokieterii po to sięgają! Klasa moi drodzy. Klasa!:)
Jestem w posiadaniu cudownie wydanej płyty. Dawno nie miałam takiej perełki w rękach i uszach. Uhmm



WAGLEWSKI, FISZ, EMADE "MATKA, SYN, BÓG"

Jak zwykle w Trójce najpierw pojawił się numer promujący płytę pt: "Ojciec". Noo jest moc. Poza tym mnie głos Wojtka Waglewskiego zawsze rozwala zupełnie. A jak jeszcze słyszę wokal Fisza i bębny Emade to już jest w ogóle ekstaza. To bardzo dobra płyta jest. Najbliższy memu sercu jest "Syn". Za każdym odsłuchaniem na kawałki się rozpadam i składam. Miodzio!




ŚWIETLIKI  "SROMOTA"

Na nową płytę Świetlików przyszło nam czekać aż 8 lat, ale na szczęście okazało się, że warto było. Płyta składa się z trzech odsłon. Nie wszystkie są mi tak samo bliskie. Najczęściej słucham płyty numer 2. Trzecia płyta jest dla mnie niezrozumiała i nie bardzo wiem po co ona w ogóle jest. Nie ma to jednak większego znaczenia, bowiem na tych dwóch jest wystarczająco dużo dobrego by się zachwycić. Najbardziej się wzruszam kiedy nowe numery nawiązują klimatem i nastrojem do tych starszych płyt. No tak już mam i już:)




IWONA

To zupełnie przypadkowe spotkanie. Płytkę znalazł  mój małż pod choinką. Wrzucił ją tam gwiazdor nasłany przez mojego tatę,  a teścia małżonka. To był zakup w ciemno. Zakup w ciemno okazał się strzałem w dziesiątkę. To świetna płytka, towarzyszyła nam przez cały okres poświąteczny. A numer "Powstanie warszawskie" mnie rozłożył na łopatki i uśmiechnął. Ilość odsłuchań niezliczona.




 To idzie młodość!...

DAWID PODSIADŁO

Jako, że omijam szerokim łukiem wszelkie talent szoły, to zanim nie zobaczyłam Podsiadły rozmowy z Wojewódzkim nie wiedziałam kim on jest. Pewnie prędzej czy później bym się z nim zaznajomiła, bo przecież Trójka niedługo potem także oszalała na jego punkcie.  Ale wróćmy do tej przypadkowo utrafionej rozmowy w programie Wojewódzkiego, który to program także raczej omijam. Ale tu nagle stałam się świadkiem bardzo ciekawej i pełnej dystansu i humoru rozmowy starego wyjadacza z jakimś młodzieńcem. Najpierw słuchaliśmy z mężem nieuważnie każde zajęte swoimi sprawami, ale z sekundy na sekundy nasze uszki robiły się coraz dłuższe i dłuższe. I tak pozostaliśmy w zachwycie nad erudycją, humorem i dystansem młodego człowieka. Zachwycające! Potem na koniec programu Podsiadło zagrał swój największy (jeszcze wtedy nie) hit "Trójkąty i kwadraty" i oszaleliśmy absolutnie na punkcie Gówniarza Podsiadły, jak go później czule nazywaliśmy.
Cała płyta "Comfort and happiness" jest bardzo dobra, ale mi najbliższe są właśnie trójkąty i "Nieznajomy". Był czas, że wracając z pracy rowerem całą podróż spędzałam w towarzystwie tych dwóch perełek odtwarzanych na zmianę. Musiałam się mocno powstrzymywać żeby nie śpiewać wraz z "gówniarzem".:)








FISMOLL

Kolejna młodość niesamowita. Fismolla zaczęłam słuchać przed koncertem Nosowskiej. Miał ją supportować na zielonogórskim koncercie,  a ja lubię wiedzieć co będzie mi dane usłyszeć. Po usłyszeniu Lets Bird... wpadłam po uszy! Odtwarzałam ten numer maniakalnie wręcz. Potem przesłuchałam całą płytkę kilka razy i uważam że jest naprawdę dobra. Stało się nawet tak, że bardziej niż na Nosowską cieszyłam się na Fismolla (to chyba największy komplement). No niestety nie zobaczyłam go, gdyż choroba go rozłożyła i zamiast niego wyszedł Krzysio Zalewski, który wył koszmarnie. Pewnie nie jestem zbytnio obiektywna, bo wtedy mi złość, smutek i wielkie rozczarowanie zalały oczy i już nic nie widziałam. Na szczęście występ Nosowskiej mi wszystko wynagrodził:)




I ostatnia nowość tegoroczna. To formacją muzyczna, na której czele stanął aktor Akradiusz Jakubik. Traktuje ją bardziej jako zjawisko. Muzycznie i wokalnie też nieźle, ale jednak  ciężko mi traktować DR MISIO w kategoriach czystko zespołowych. Niemniej jednak jestem bardzo na TAK!
Niestety nie mogę umieścić teledysku z youtuba, więc zamieszczam link. Teledysk "Dziewczyny" uważam za jeden z lepszych jakie ostatnio widziałam.  I obsada!!


DR MISIO "DZIEWCZYNY"


**********************************************************************************



Wspominałam, że rok ten był bogaty w wydarzenia koncertowe. I owszem dużo dobrego się działo w moim rodzinnym mieście. Od początku kilka bardzo dobrych koncertów. Także tych, które sobie wymyśliłam. 

Genialny koncert Voo Voo. To niesamowite, ale byłam już tyle razy na ich koncertach i za każdym razem wiem, że jeśli znów przyjadą to ja na pewno pójdę. Kocham ich i już! Chwilę potem także świetny koncert Lao Che (ojoj!), oraz Hey. Stawkę letnią zamknął bardzo energetyczny koncert Marysi Peszek. Po sezonie wakacyjnym cała seria koncertowa dzień po dniu niemalże. Dr Misio, uszyty ma moją miarę Dezerter. Był mocno! Wcześniej rewelacyjny koncert gówniarza Podsiadło. Na owym koncercie Podsiadło przedstawił nam nowy numer i już wtedy wiedzieliśmy wszyscy, że to będzie bezapelacyjny HIT! Listopadową stawkę zamknęła genialna i nieoceniona Nosowska!



Na koncertach tych zespołów byłam wielokrotnie, ale na koncercie Jaromira Nohavicy ino raz! Tak, tak w czerwcu wraz z mężem , oraz z naszą Mag pojechaliśmy do Opola na koncert Kraina Łagodności, o którym to koncercie pisałam TUTAJ. Podsumowując powiem tylko, że kocham pana Jaromira!!! I chciałabym mieć go w domu na zawsze. Płytek, które wtedy dostaliśmy od Mag (tych starszych) słuchaliśmy namiętnie przez długi czas,  z częstotliwością odtwarzania wręcz obsesyjną. A jak się słuchało Nohavicy jadąc do Chorwacji przez Czechy. Ehhhh

O tym koncercie pisałam Wam na blogu, ale o sierpniowym w ogóle Wam nie wspominałam. Ten wyjazd był połączony z wyjazdem na ślub znajomych do Warszawy. Wracając ze stolicy zahaczyliśmy lekutko o Gdańsk. Plan urodził się jeszcze zanim dowiedzieliśmy się kto zagra na Festiwalu Solidarity Of Arts anno domini 2013. No a jak już się dowiedzieliśmy, i jak się nagle okazało, że termin koncertu cudownie koresponduje z powrotem z Warszawy to już w ogóle ekstaza!
Pan Bobby McFerrin wystąpił w sierpniu w Gdańsku i my tam byliśmy. Bilet kosztował całe 5zł. Wyobrażacie to sobie? To był dłuuugi wieczór. Koncert trwał wiele godzin. Wraz z mistrzem McFerrinem zagrało mnóstwo gości. 
Jesteś tam, jest lato, jest ciepło, masz urlop (nie ostatni) i świadomość, że przed tobą jeszcze 5 dni pobytu w Trójmieście. Magia! Magia!

To był cudowny czas i fantastyczny. Bardzo chciałabym móc tam wracać i wracać. Ehhh


No i na zakończenie roku wyjątkowy koncert/niekoncert Domowych melodii, o którym dość rozwlekle pisałam TUTAJ

Dziękuję!

sobota, 11 stycznia 2014

Podsumowanie filmowe 2013

Tak wiem, że u większości z Was już dawno temat podsumowań został zamknięty. Nie został nawet ślad po podsumowaniu podsumowań:) U mnie jak zwykle opóźnienia w dostawie, ale w końcu przyszedł czas na kolejne podsumowanie tym razem trudniejsze bo przestałam odnotowywać obejrzane filmy. Tzn myślałam, że w ogóle przestałam ale okazało się, że jednak przez jakiś czas bawiłam się w zapisywanie, w kopiach roboczych znalazłam notkę. Zatrzymałam się na 58 tytule na teatrze telewizji "Moralność pani Dulskiej" (jestem więc w stanie dokładnie wyśledzić moment,  w którym dałam sobie spokój). Byłam pewna, że kilka tytułów widziałam jeszcze w 2012 roku, więc dobrze, że obszukałam wnętrzności bloga i znalazłam przynajmniej częściową listę. Byłoby bowiem niesprawiedliwe nie wymienić kilku ważnych tytułów.

Najpierw chcę wspomnieć o tych filmach, które mam w głowie i wcale nie muszę nigdzie zaglądać. A w głowie siedzi mi kilka polskich filmów, które dane mi było obejrzeć w kinie. To w ogóle był fantastyczny rok dla naszej rodzimej kinematografii. Już jakiś czas temu podnieśliśmy się z klęczek, liczba idiotycznych komedyjek z plejadą gwiazd i gwiazdeczek spadła, a zaczęło przeważać kino z wyższej półki. Cieszy mnie również to, że widziałam te filmy w kinie.  Fakt, że w Cinema City na tanich środach, ale to po pierwsze dlatego, że kina studyjne mają straszne opóźnienia, a ja należę do osób mało cierpliwych w tej kwestii. Po drugie łatwiej mi do Cinema City zaciągnąć małżowinke i dzięki temu obejrzał kilka dobrych filmów. Do zimnej i pośmierdującej mojej kochanej Newy rzadko mi się udaje go zatargać. Po trzecie o ile w studyjnym kinie zdarzyć się może ( i tak się nam zdarzyło kilka dni temu), że z braku chętnych nie dojdzie do seansu, to w cinema taka sytuacja nie będzie miała miejsca.

No ale dosyć tych dygresji. Przejdźmy do tego polskiego filmu w końcu!

* Po pierwsze "IDA" reż: Paw Pawlikowski. 


Na ten film czekałam bardzo mocno. Już zwiastun wprawił mnie w drżenie, a moja cierpliwość została wystawiona na próbę. Doczekałam się i zachwyciłam. W tym filmie nie ma ani jednego zbędnego kadru, to dzieło kompletne. Aktorstwo!!, klimat, muzyka. Temat też ważny, ale mnie najbardziej pociąga w filmie wszystko co obok. Cieszę się, że nie było ani grama histerii, którą okraszone było "Pokłosie", a przecież tematyka podobna. Czyli można? Można! ufff. 

Żałuje tylko, że jednak nie poczekałam na seans w studyjnym kinie. W Cinema w tanią środę był tłum (co właściwie cieszy), ale dla mnie oglądanie filmu jest intymną czynnością i za ludźmi obok, za mną i przede mną nie przepadam. Zwłaszcza, że pan obok mnie pił sobie piwko i śmierdziało alkoholem. No akurat na "Idzie" musiał?

Dalej nie będzie po drugie, ani po trzecie. To byłoby za trudne. Będzie po prostu w kolejności wyłaniania się obrazów ze zwojów mózgowych.



* "DZIEWCZYNA Z SZAFY" reż: Bodo Kox. 



Faceta znaczy jego dokonania z niezależnego podwórka znam  od dawna. Bardzo lubię jego "Krew z nosa", a kilka lat temu pałałam do tego filmu miłością wielką. 
Przejście z offowego podziemia do oficjalnego obiegu na szczęście nie zaszkodziło najnowszemu filmowi. To fantastyczna historia, cudownie opowiedziana i zagrana. Brawo panie Bodo!


 Poszłyśmy z koleżanką z kilkoma osobami, które nie wiedziały na co idą. No i tu był lekki zgrzyt. To jest jednak nadal specyficzne kino nie dla każdego (co mnie cieszy, bo znaczy to tyle, że Kox pozostał nadal nieco szalony i nieprzewidywalny). To co mnie z koleżanką bawiło do łez niemalże, naszych znajomych wprawiało w zadziwienie i w lekkie zażenowanie. Jedno jest pewne: nie zapomną tego seansu chyba długo:)


* "CHCĘ SIĘ ŻYĆ" reż: Maciej Pieprzyca


  Nie planowałyśmy seansu. W zamiarze był film "W kręgu miłości" w jednym z dwóch kin studyjnych, ale koleżance, która "zorganizowała" wypad do kina pokićkały się godziny. O godzinie 18, na którą się stawiłyśmy leciał dokument o pszczołach (no już się rozpędzam!). Nie chciało nam się pałętać dwóch godzin po mieście ani wracać do domku więc zdecydowałyśmy się na Cinema City. I żadna z nas nie żałuje tej decyzji, bo "Chcę się żyć" jest filmem fantastycznym! Temat bardzo ważny, ale podobnie jak w "Idzie" bardziej fascynujący dla mnie był filmowy sposób opowiedzenia tej historii. 


I znowu aktorzy. Jak to jest zagrane! Dawid Ogrodnik jest niesamowity i bardzo wiarygodny. Role drugoplanowe także świetne. Jakubik pokazał, że bardzo dobrze sobie radzi z rolami nie tylko u Smarzowskiego. Nie przeżyłam w kinie katharsis, nie zmieniła się moja optyka i patrzenie na niepełnosprawność. Nie popłakałam się, raczej wzruszyłam i rozczuliłam,  a najczęściej gościł na mojej buzi delikatny, błogi uśmiech. Bo to właśnie taki film.


* "IMAGINE" reż: Andrzej Jakimowski


 Był chyba pierwszym polskim filmem obejrzanym w 2013 roku. Dotychczas tytuł Imagine kojarzył z Lennonem, ale teraz mam też drugie skojarzenie z filmem. Kilka kadrów z tego przepięknie sfilmowanego obrazu mam nadal pod powiekami. Bardzo, bardzo dobry film! 


Kilka słów o zaskoczeniu jaki mi sprawił sam Andrzej Wajda. Muszę o tym wspomnieć. Należy się reżyserowi miejsce w podsumowaniu. 
"WAŁĘSA CZŁOWIEK Z NADZIEI" reż: Andrzej Wajda.


Na film szłam z ciekawością, ale nie jakąś histeryczną. Odczekaliśmy jakiś czas, żeby nie musieć bić się o bilety. Miałam także obawy, bo przestałam w ciągu ostatnich lat wierzyć w reżysera. I tu duże, pozytywne zaskoczenie na korzyść. Ten film się świetnie ogląda! Dialogi Głowackiego ratują postać Wałęsy przez pomnikowatością (czasem Więckiewicz szarżował na pograniczu groteski), to jest lekkie zwyczajnie.


 Do tego świeżości dodaje muzyka wykorzystana w filmie. Punkrocki z lat 80-tych i klasyki. No nóżka sama mi w kinie latała a przy "Moja ulica jest w sercu miasta" AYA RL, która była podkładem do autentycznych scen zamieszek miałam ciarki na plecach. Zagrane jest także bardzo dobrze. Nie kupiłam  wszystkiego, doczepić też bym się mogła, ale tak się cieszę z rezultatu, że mi się nie chce:)

* Poza kategorią "DROGÓWKA" reż: Wojciech Smarzowski.


Bo tak i już, bo podobnie jak argument "Pilch to Pilch" miał zastosowanie w podsumowaniu książkowym "Smarzowski to Smarzowski" ma zastosowanie tutaj:))

 

No i jedno rozczarowanie. Rozczarowanie narastało z każdym następnym bardzo dobrym, bądź dobrym obejrzanym polskim filmem. "NIEULOTNE" Jacka Borcucha są do bólu przeciętne.  Czułam to podczas seansu, zaraz po wyjściu z kina i czuje to i teraz po prawie roku. Do tego wydałam na niego ponad 20 zł, bo to była sobota. Porażka na całej linii. Nawet Gierszał nie uratował tego filmu, a główna rola kobieca film według mnie totalnie pogrzebała. Co pamiętam? Początek bo rzecz działa się w Hiszpanii. Reszta niechaj pozostanie milczeniem. 

O totalnej klapie jaką jest "SYBERIADA POLSKA" Janusza Zaorskiego nie ma co wspominać. Wystarczy, że ulało mi się TUTAJ

Skandalem jest dla mnie także fakt, że ani Cinema City, ani żadne ze studyjnych kin w moim mieście nie zechciało ugościć w swoich podwojach "Papuszy"! Mnie się to w głowie nie mieści i po prostu tego nie rozumiem. 
Nie widziałam jeszcze jednego polskiego filmu, na którym mi bardzo zależało. "Płynące wieżowce" w Cinema City owszem można było obejrzeć ale seanse odbywały się raz dziennie o godzinie 21.45! Dodając reklamy to seans skończyłby się kawałek po północy! No litości. Ja wiem, że tematyka może być przez kogoś uznana za kontrowersyjną, ale nie przesadzajmy do cholery. Może od razu nocny seans?


Chciałabym  wspomnieć jeszcze o trzech filmach krótkometrażowych, które dane było mi obejrzeć na Kino polska w cyklu "Młode kadry". Niestety zwykły śmiertelnik nie ma szans doświadczyć magii krótkiego metrażu, bowiem cykl gości w ramówce we wtorki bardzo późno w nocy, a kończy się bladym świtem. Są potem jakieś powtórki, ale zazwyczaj w równie dziwnych porach. Nie pamiętam jak to się stało, że mi się udało. Czy jakieś wolne czy choroba nie wiem.To jest niesamowite i takie niesprawiedliwe, że tyle dobrego krótkiego metrażu nam umyka. Dane mi było teraz i wcześniej na bezrobociu zobaczyć naprawdę filmy rewelacyjne, które do dziś mi się gdzieś tam po głowie kołaczą. Nie bez powodu wspierają młodych zdolnych aktorzy z pierwszej ligi pokroju Preis, Orzechowskiego czy Cieleckiej. Widać warto. Szkoda tylko, że my widzowie nie możemy się o tym przekonać:(

"MAZUREK" reż: Julia Kolberger

 30 minutowa perełeczka z Kingą Preis w jednej z głównych ról. Do tego Paweł Królikowski, Roman Gancarczyk. Krótko zwięźle, rewelacyjnie!

"IDZIEMY NA WOJNĘ"  reż: Krzysztof Kasior

Beznadzieja prowincji i pomysły na lepsze jutro i realizacji tych pomysłów konsekwencje. Z zapartym tchem!

"CZEGO NIKT NIE WIE" reż:  Maciej Prykowski

To film, który mnie zachwycił i zauroczył totalnie. W nim akurat Marian Dziędziel wspierał swą osobą młodych.  Czarno- białe kadry, klimat lat 60-tych. Plus cytaty filmowe, których widz się ani ani nie spodziewa. Śliczności! Nie wiem czy można to gdzieś obejrzeć. Mam nadzieję, że tak bo szkoda by było.
O jest na youtube w trzech częściach:)


  Trzy razy !!!:)

Tyle polskiego. Przejdźmy do tych tytułów, które zostały odnotowane do pewnego momentu, o których nie pamiętałabym siłą rzeczy.

************************      *********************

*"Jaśniejsza od gwiazd" powolność i nastrój
*"Cafe del flore" klimat filmu i muzyka (do fabuły można by się przyczepić nieco)
*"Django" no to była zabawa na całego! A scena z Ku-Klux Klanem to już  perełka. Przewijaliśmy ją kilka razy rżąc ze śmiechu nieskończenie.
*"Kochankowie z księżyca" uroczo piękne
*"Code blue" ciężkie i duszne ale warte obejrzenia. Najlepiej jednak z kimś
*"Wiedźmy wojny" obejrzane na Ale kino. Mocne!
*"Habemus papam" no rewelacja! Ubawiłam się cudnie!
*"Tulpan" obejrzane na Ale kino także. Snuj nad snuje, ale wciągający niemożliwe. Plus scena z małym wielbłądkiem rozwalająca zupełnie. 
*"Za wzgórzami" !! znów dzięki Ale kino. 
*"Głosy niewinności" j.w
*"Medianeras" j.w
*"Piękność w opałach"
*"Mamut" 
*"Zona"

TEATR TELEWIZJI

* "Moralność pani Dulskiej"
* "Saksofon" !
* "Udręka życia"!   
* "Koncert życzeń" ! po raz kolejny.
* "Święta wiedźma"
* "Przyjęcie" ponownie
* "Orkiestra"        

I na zakończenie swoje wspomnienie musi mieć dokument. Nie widziałam ich wiele. Kiedyś dzięki nocnym seansom miałam szansę na więcej. 

Kinowa rewelacja 

* "SUGAR MAN" reż: Malik Bendjelloul


  O tym dokumencie powiedziano już chyba wszystko. Zależało mi bardzo żeby film zobaczyć koniecznie w kinie, więc przyszło mi czekać chyba do lutego. Ale warto było!  Rodriquez odwiedzi Warszawę w marcu. Bilety rozeszły się więcej niż błyskawicznie.

I dokument, który siedzi mi w serduchu i na myśl o nim buzia mi się śmieje. 

"ZESPÓŁ PUNKA" reż: Jukka Karkkalnen, Jani-Petteri Pasi


Dokument swoją polską  premierę miał na Nowych Horyzontach i chwała Tvp Kultura, że jest na bieżąco i dba o widza.  Dokument przedstawia autentyczną historię fińskiego zespołu punkowego. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że zespół tworzą osoby dorosłe z zespołem Downa w różnym nasileniu (mam wrażenie, że tam były jeszcze inne zaburzenia). Dość, że w zespole nie grają zwykli młodzieńcy (no raczej to starsza młodzież). 


Obserwujemy ich relację między sobą i proces twórczy. Widzimy ile im czasem czasu zajmuje to co zdrowym nie przysparza żadnych trudności. Są w tym co robią do bólu szczerzy i autentyczni. Do tego kochają to co robią. I grają co też jest bardzo ważne grają naprawdę soczystego punk rocka z tekstami prawdziwszym niż teksty wszystkich punkowych buntowników razem wziętych. Obowiązkowo!!

I na koniec serial

Bezkonkurencyjny okazał się serial "HOUSE OF CARDS". 


oraz




 o wszystkich tytułach pisałam TUTAJ

Na wielką uwagę zasługuje także australijski "TOP OF THE LAKE" 

  
Do tego wierna jestem serialowi "MAD MEN" (oglądam na Tvp Kultura) lubię mieć na co czekać, oraz "CHIRURGOM", których oglądam na bieżąco dzięki różnym portalom filmowym.

DZIĘKUJE!